Strona:Nowe baśnie z 1001 nocy.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem po dniach pogody i ciszy na morzu, zerwała się straszliwa burza. Postanowiliśmy więc, gdy się trochę uspokoiło, przybić do brzegów dużej wyspy, którą spostrzegliśmy zdaleka i w ten sposób przeczekać burzę, co też i wykonaliśmy.
Zaledwie zarzuciliśmy kotwicę, kapitan, rozglądając się wokoło oznajmił nam, że znajdujemy się na wyspie należącej do złośliwych karłów, których ilość tu jest tak ogromna, że nie obronimy się od nich z pewnością.
Walczyć więc nie będziemy, gdy się zjawią, gdyż i życie byśmy postradali.
Ledwie to wyrzekł z wyspy schodzić poczęły tak wielkie gromady karłów, czerwono ubranych i z czerwonemi włosami na głowie, że zaleli całą wyspę i pobrzeże morskie.
W jednej chwili otoczono nasz okręt, odwiązano kotwicę i wraz z całym dobytkiem zaciągnięto do innej wyspy.
Potem znikli wszyscy, zostawiając nas w osłupieniu, bezradnych zupełnie i niewiedzących, co począć.