Strona:Nowe baśnie z 1001 nocy.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dość wszystkiego nie mamy... Obdarci jesteśmy i często głodni... O, jakażto niesprawiedliwość!
Jedni rodzą się i umierają w bogactwie, drudzy nędzę wciąż cierpią...
W tejże chwili przed pałac zajechała wspaniała kareta, potem druga i trzecia. Panowie weszli do pałacu, furmani pozostali przy koniach.
Do jednego z nich, najbliżej siedzącego odezwał się Zyndbad:
— Czyjto pałac? Musi tu chyba mieszkać syn kalifa albo conajmniej jaki książę?..
— Coo? — odpowiedział zdziwiony furman — chodzisz po dniach całych po mieście i pytasz, ktoby tu mieszkał?
Mieszka tu nie żaden syn kalifa ani książe, ale Zyndbad Podróżnik, najbogatszy człowiek w Bagdadzie...
— Cha! cha! — zaśmiał się nasz tragarz — a to paradne! I ja też mam to imię, tylko że nie marynarz ale tragarz i nie bogacz, ale największy nędzarz w Bagdadzie.
Rozmowa ta doszła do właściciela pałacu.
Nie upłynął kwadrans a zbliżył się do niego jeden ze służących i kazał iść za sobą.