Strona:Nowe baśnie z 1001 nocy.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mylisz się chyba, przyjacielu! — rzekł tragarz, co za interes miałby do mnie twój pan, taki bogaty i możny?..
— Nie mylę się — odrzekł sługa — i nie marudź, ale idź zaraz, jeśli nie chcesz, żeby mój pan fatygował się tu do ciebie!..
— O, co to, to nie! — zawołał Zyndbad — i poszedł za służącym do pałacu.
Po marmurowych schodach prowadził służący Zyndbada do jadalni, gdzie wytworne towarzystwo jadło obiad wraz z gospodarzem.
Zyndbad, zobaczywszy przepych siedzących dostojników, nie wiedział co z sobą począć.
Kłaniał się na wszystkie strony i mało brakowało, żeby nie uciekł.
Pan domu poprosił łaskawie do siebie, posadził go po prawej stronie, nakładał najlepsze potrawy i poił najdroższem winem.
Gdy już ukończono obiad, przeprosił gości, że na chwilę ich zaniedba i zabrawszy ze sobą biednego, oszołomionego tem wszystkiem tragarza, wypytywać go zaczął, jak się nazywa, czem się zajmuje, jak liczna jest jego rodzina i t. p. rzeczy.