Strona:Noc letnia.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nad niewidomą, świętą, wiekuistą prawdą; zgubionyś!» — «Wróć mi konia!» — krzyknął młodzieniec — «wróć mi szaty stepów i dawną broń moją, a ujrzysz jak mścić się będę krzywd bratnich i własnego schańbienia» — I czepiał się rąk przyjaciela i zawieszał mu się na szyi gorejąc wściekłością; — a tamten smutniéj jeszcze odpowiedział jemu: «Czas głośnéj walki nie nadszedł. — Długo jeszcze dni milczących poświęceń trwać muszą, a choćbyś się doczekał sądu i zmartwychwstania, policzą cię właśni bracia w poczet odrzuconych! — Z tamtąd, czy słyszysz, już wrogi gonią za tobą! — Jeśli cię schwytają, przez resztę życia ty będziesz ich woli służalcem, ich zbrodni spólnikiem, ich żartu igraszką. — Jeden tylko, jeden ratunek pozostał dla ciebie» — i dobył sztyletu. — Młodzieniec zrozumiał i z dziką odwagą rozdarł szaty nad piersiami. — «Uderzaj! — zawołał — umieram synem matki po sześćkroć zabitej — cześć jéj na wieki!» — Jęknął wędrowiec i