Strona:Noc letnia.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w tych nagich pierśiach żelazo utopił; — padł bez krzyku nieszczęśliwy w pierwszych promieniach wschodzącego słońca, o tej samej porze, o której wczora pełen nadziei i siły, pchnął był konia z góry na dół w poprzek stepów życia. — Upadł, a oko jego gasnąc błysnęło dawną iskrą światła. Kląkł przy ciele towarzysz i wzniósł w górę załamane ręce: «Ojcze niebieski! ty wiesz, że go śród wszystkich najmocniej kochałem na ziemi. — Pókim mógł, broniłem go od pokus piekła; a gdy upadł, w pierwszéj chwili upadku duszę jego wydarłem wrogom i posłałem Tobie. — Ojcze niebieski! zbaw ją w wieczności, a niech ta krew przezemnie wylana, połączy się z morzem krwi niewinnéj, co jęczy u stóp tronu Twego — i wraz z nią spadnie na głowy kusicieli.» — Po tych słowach widziałem jak sam drasnął się pod serce żelazem, i na kamieniu po nad głową umarłego czerwoném ostrzem napisał: «Z ręki przyjaciela.» — Wtem wrzaski walącéj zgrai huknęły w pobliżu — porwał się wę-