Przejdź do zawartości

Strona:Noc letnia.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nicy ścina się już w czarniawe korale — nad tą krwią stygnącą, twarze ich oblane śniadym pokojem — jakby wspomnienie uśmiechu przystygło do ust dziewicy, niby cień dumy ociąga się jeszcze na czole rycerza — Znać, męka śmierci lekką im była wśród zachwytu ducha!


Starzec jak stanął tak stoi dotąd — nie jęknął, nie drgnął, nie pochylił się — przytomni parci świeżemi przychodniami z wolna muszą posuwać się naprzód półkolem — wstrzymują oddechy, oburącz trzymają szable by nie zabrzękły, lękają się chwili w któréj pan ku nim twarz obróci — Wielki Boże! przed tą twarzą nie stanie im serca!


Jezus Maryja! jakież to dziwo? — On