Strona:Noc letnia.djvu/083

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

raz on już cudzej nie zażąda pomocy — Sam stąpa dalej, paląc się wzrokiem, olbrzymim cieniem łamiąc się na ścianach, w rozwianych szatach, z okropną śmiałością — Słudzy garną się za nim, sklepienie odjękuje odgłosowi ich kroków — Już ich tylko jedna świetlica dzieli od komory pań zamku — na drugim jej końcu widać na wścież rozwarte podwoje, za niemi część kobierców i ścian ślubnej sypialni i okno od krużganku rozognione promieniami wschodu — Zresztą pusto, głucho, słychać tylko szmer bliskich wodotrysków — Starzec prosto śpieszy ku drzwiom onym i ku wschodzącemu słońcu!


A kiedy stawał na progu, ogromna, rumiana twarz słońca wlepiła mu się w oczy — Zdało mu się, że widzi krwawe serce