Strona:Noc letnia.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widmo odepchnąć chciała: «Patrz! na jego czole słowo: hańba, sadzone dyjamenty — w oczach piekło błyszczy a miasto ramion dwie syczące żmije — one pełzną przez powietrze — dotknęły mnie — opasały, głowy zanurzyły mi w piersiach i z serca mego jak z czary krew moją czystą, krew moją świętą piją!» — Tu, padła na kobierce stopy mu oblewając łzami i długiemi warkoczy.


Jak piórko ją podniósł: «Przez imie Bogarodzicy! nie dopełni się ziemskie przeznaczenie twoje — Czysta wśród najczystszych, ty przeminiesz jak płomień kadzideł!» — Tu, znać pękło mu serce bo rysy męskiego oblicza poszły w rozsypkę i skłonił głowę i do każdéj łzy jéj, równie gorżką, równie niewstrzymaną przylał — Lecz to był ostatni znak słabości czy wahania, walki czy żalu w nim — Blada spokoj-