Przejdź do zawartości

Strona:Noc letnia.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W około na piętrach zieloności leżały rozciągnione, lub jeżyły się w dół nachylone postaci, czarne od stóp do gardła, blade na twarzach, migającą tu i ówdzie uiskrzone bronią — Znać, czekali nań ci wszyscy, bo jak tylko się ukazał, leżący powstaną, stojący schodzą niżéj ku brzegom ruczaju, a z każdego wzgórza podnosi się sztandar i pływać zaczyna w powietrzu — lecz żaden okrzyk się nie rozległ — On sam dopiero, kiedy usiadł na głazie obalonym w poprzek strumienia i głowę schylił i dłoń opuścił między cieknące fale, on pierwszy przerwał milczenie — głos jego szedł za szmerem wody, jak śpiew za wtórującą stróną, a każde słowo, choć ciche, padało wyraźne na serca przytomnych.


«Na czas tylko byłem wodzem waszym — Zapomnijcie o mnie, strzeżcie słów ostatnich które powiem do was — w nich pra-