Strona:Noc letnia.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mazyją odwilży — potem idzie daléj łaskawym ukłonem witając, łaskawym wzrokiem błogosławiąc wszystkim!


Teraz wszedł do środkowych gmachów, do wybitéj przez wszystkie piętra sali, kędy gaj przyniesionych krzewów ściany oplatał w dole, w górze zaś stropami złotemi, gzymsami z marmuru wiły się sklepienia — i na nich herby ojców jaśniały, nieskażone, święte! — Stanął u wejścia i pojrzał szukając dziecka swego — ale jéj nie ujrzał wśród krążących par, ani odkrył w tłumie patrzących — Pan młody tylko pląsał od jednych pań ku drugim, naprzemian znikomym z tą i z ową połączony tańcem — po drugi raz w tym dniu, ściągnęło się czoło szczęśliwego starca drgnieniem gniewu czy smutku — skinął na zgaję — rozstąpili się wszyscy — on przeszedł wśród nich i kroczył ku pomarańczowym drze-