Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

man. „A płaszcz jest mój“ rzekł jeden z nich, schwyciwszy za kołnierz. Akakij Akakjewicz chciał już krzyczeć „ratunku!“ gdy drugi przystawił mu pięść, wielkości urzędniczej głowy do samych ust i zagadał: „Spróbuj tylko krzyczeć!“ Akakij Akakjewicz czuł tylko, że zdjęto z niego płaszcz i dano mu kopniaka kolanem: upadł na wznak na śnieg i nic już więcej nie czuł. Po kilku chwilach oprzytomniał i powstał, ale nikogo już nie było. Czując zimno i brak płaszcza zaczął krzyczeć, lecz głos, zdało się, nie miał zamiaru dotrzeć do końca placu. Zrozpaczony, nie przestając krzyczeć, puścił się biegiem przez plac prosto bo budki obok której stał stróż nocny i oparty na swej halabardzie patrzył jakby z ciekawością, chcąc się dowiedzieć po jakiego djabła pędzi do niego zdala człowiek i wrzeszczy. Akakij Akakijewicz przybiegłszy do niego, zaczął krzyczeć głosem zadyszanym, że on śpi, nie dogląda i nie widzi, jak grabią człowieka. Stróż odpowiedział, że nic nie widział, że widział jak go zatrzymali na środku placu jacyś dwaj ludzie, ale sądził, że to jego przyjaciele i ażeby zamiast napróźno wymyślać poszedł jutro do nadzorcy, a ten odnajdzie rabusiów płaszcza. Akakij Akakijewicz przybiegł do domu zupełnie potargany: resztki włosów na skroniach i tyle głowy poczochrały się, boki, piersi i pantalony były w śniegu. Staruszka gospodyni mieszkania słysząc straszne stukanie do drzwi, wyskoczyła pośpiesznie z łóżka i z jedną tylko nogą w trzewiku pobiegła otworzyć drzwi, przytrzy-