Wyjąwszy może, — wyjąwszy może —, o daruj stare wspomnienie! Daruj mi starą pieśń poobiednią, którą stworzyłem niegdyś pośród cór pustyni: —
— u nich bowiem powietrze było równie dobre, jasne, wschodnie; tam byłem najdalej od chmurnej, wilgotnej, posępnej, starej Europy!
Wówczas lubiłem takie dziewczęta wschodnie, oraz ich błękitne niebo, na którem żadne chmury i żadne myśli nie zawisają.
Nie uwierzycie, jak były stateczne, gdy nie tańczyły, głębokie, lecz bez myśli, jak małe tajemnice, jak uwstężone zagadki, jak orzechy poobiednie —
jaskrawe i obce zaiste! lecz nie zachmurzone: tajemnicze, lecz dające się odgadnąć: tym dziewczętom kwoli usnułem wówczas taki oto psalm poobiedni.“
Tak mówił przelgrzym i cień; i zanim mu kto odpowiedział, pochwycił harfę starego wiły, podwinął nogi i spojrzał dokoła niedbałem i mądrem wejrzeniem: — nozdrzami wciągnął powietrze powoli i pytająco jak ktoś, co nowego kosztuje powietrza w nowych krajach. Wreszcie zaryczał, zda się, tak oto śpiewając.
— Ha uroczyście!
W rzeczy samej uroczyście!
Godny początek!
Afrykańsko uroczysty!
Godny lwa co najmniej,
Lub moralnego wyjca —
— lecz nie dla was to,
Przyjaciółki nie najmilsze,
U których nóg