Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jej dłoń serdecznie, na co Stasia odpowiedziała równie ciepłym uściskiem; panie Skalskie skłoniły się jej tylko z daleka.
W tej chwili rozległy się kroki męskie; byli to dwaj studenci. Białe ich kitle świeżością swą mogły śmiało rywalizować z połyskującym na stole obrusem. Włosy, widocznie zmoczone przed chwilą, uczesane były starannie, gdyż brózdy grzebienia znać jeszcze w nich było. Weszli z pewną sztuczną trochę pewnością siebie, jaką miewają czasem ludzie nieśmiali a chcący gwałtem tę nieśmiałość zamaskować.
Prezentacya była tylko czczą formą dla obu stron, gdyż młodzieńcy już od czasu wysłania koni na stacyę śledzili z okien oficyny, którą zamieszkiwali, chwilę przybycia pań; zresztą Stefan poznał był pannę Zofię dawniej w Szumlance (nawet parę sonetów do czarnych oczu na jej intencyę napisał), potem jednak te pierwsze niewprawne próby, jak również wspomnienie przelotnego uczucia, rozwiały się w mgle niepamięci.
Stasia tylko pamiętała o tem, lepiej dziś może i wyraźniej niż Stefan, — wszak przepłakała kilka nocy z żalu, że Stefuś dla Zosi wtedy gruszki zrywał, a jej dokuczał wciąż, iż raki piecze. Niedobry!... Ale ona była wtedy dzieciakiem, „głupiem dzieckiem“ — poprawiła się w myśli, chcąc tem samem utwierdzić się w przekonaniu, iż teraz jest zupełnie co innego. — Teraz