Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

za na stole, goście czekają. Czy paniczów prosiłeś już, Jakóbie?
Jakób potwierdzająco skinął głową.
Stasia wbiegła wprost z ogrodu; zaróżowiona szybkim biegiem twarzyczka mało się od koloru sukni różniła. Spleciony swobodnie warkocz płowy spadał na plecy; na nim wisiał kapelusz słomkowy, świeżymi kwiatami przybrany. Oczy miała duże, szafirowe, w ciemnej oprawie; wargi grube, otwarte, z pod których błyskały dwa rzędy białych zębów. Możnaby ją prędzej ładną niż brzydką nazwać; miała tylko może za grube rysy, za czerwone ręce, za mało wiotką kibić. Ale za to przedstawiała obraz zdrowia i siły; ciocia Zuzia nazywała ją tyrolskiem jabłuszkiem.
Na jej widok panie Skalskie rzuciły na siebie przelotne porozumiewawcze spojrzenie, krzywiąc się nieznacznie. Zosia nie lubiła Stasi, którą od dzieciństwa za coś nieskończenie niższego od siebie uważać przywykła, ponieważ, jak się wyrażała jej matka, była „wysoce ordynarna.“
Wiedziały jednak, że ciocia Zuzia ma słabość do tej dziewczyny, która była córką klucznicy i zarazem chrzestną córką pani Wołoknickiej, więc, by nie robić przykrości ciotce, trzeba było tolerować tę „kozę.“
Elizie, niemającej żadnych uprzedzeń pod tym względem, podobała się świeża, pełna życia postać Stasi. Gdy nastąpiła prezentacya, podała