Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pominam sobie; podobno zdolny jest i krytyka te pierwsze jego próby przyjęła życzliwie; chociaż swoją drogą mówią w Warszawie, iż młodych literatów tyle się namnożyło, że wkrótce, wobec drożyzny węgla, utworami ich opalać miasto wypadnie! Jakże mu tam poszły egzamina?
— Co tam egzamina! — odparła staruszka która zawsze oburzała się, że młodzieży zanadto pracować każą. — Egzamina, koteczko, to głupstwo! Przyznam ci się, żem nawet go nie pytała, bo to temat dla niego drażliwy; on tak, ambitny, a wiem, że uczy się pilnie; nie pytam więc, dopóki sam mi nic nie mówi. Ale to najgorsze, że tak mi jakoś pobladł chłopczyna, ani humoru, ani apetytu nie ma; kłopot mam z nim i zmartwienie.
— A ten drugi... cóż to znów za egzemplarz? — zapytała Zosia ciekawie.
— Sama zobaczysz zaraz, moja panno ciekawska — odrzekła ciocia Zuzia, szczypiąc ją w policzek.
— To tak coś, moja ciociu — rzekła z uśmiechem, głos przyciszając, pani Antonina, — jak w tej historyi o psie skaleczonym, którego litościwa opatrzyła ręka, a on jeszcze przyprowadził innego, aby też i drugiemu udzielono pomocy.
— A fe! moja Antoleczko! A fe! — oburzyła się p. Wołoknicka. — Jakże można takie brzyd-