Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wrażeń, odurzała ją balsamiczna woń świeżo skoszonego siana, miałaby ochotę krzyczeć, płakać, lub śmiać się na przemiany, i biedz, biedz gdzieś hen! przez pola, i całemi garściami rwać kwiaty, lub drobną dłoń przesuwać pieszczotliwie po kołyszących się kłosach złocistej pszenicy.
— Mój Boże! Mój Boże! — szeptała, tonąc wzrokiem w olbrzymim nieba przestworze. — Jakiś ty dobry, mądry i wielki!...
Wtem stangret palnął z bata z taką energią, gdy wjeżdżali w topolową aleję, że Eliza drgnęła, obudzona z rozkosznych marzeń; potem powtórzył ten manewr z większym jeszcze animuszem, gdy podjeżdżali przed ganek.
A był to ganek staroświecki, na sześciu wsparty kolumnach. W całej dziwacznej strukturze domu próżnoby kto doszukiwał się jakiegobądź stylu, ale było coś patryarchalnego i niezmiernie swojskiego w tym nieproporcyonalnie wysokim dachu, o oknach niesymetrycznie, to blizko siebie, to znów w szerokich odstępach osadzonych; widocznie wygodę nie elegancyę miano tu na celu.
W progu powitała ich drobna, malutka postać kobieca, czarno przybrana; twarz jej promieniała radością na widok upragnionych gości, a oczy tyle wyrażały słodyczy i dobroci zarazem, że od pierwszej chwili po prostu chwytały za serce.