Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Po pierwszych uściskach i zobopólnych objawach zadowolenia, ciocia Zuzia rzekła serdecznie:
— Chwałaż Bogu, że i Ela przyjechała z wami!... Dziękuję wam, moje drogie!...
A zwracając się do Elizy, dodała:
— Pozwolisz, moje dziecko, że cię bez ceremonii po imieniu nazywać będę?
Eliza ucałowała ręce staruszki, ośmielona od razu jej gościnnem przyjęciem; doznawała wrażenia, że zna już dobrą ciotunię od niepamiętnych czasów.
A ciocia Zuzia patrzyła z zachwytem to na swą faworytkę Zosię, to znów na Elę, która jej też od razu do serca przypadła, i mówiła wesoło:
— Chodźcie, kochaneczki moje, ot tu, za mną, proszę, wprost na werandę, bo to mój letni salon i jadalnia, tu spędzam całe dnie i wieczory... Jakóbie, a proszę obiad coprędzej podawać. Ale może wpierw, Antoleczko, chcesz zwiedzić swój apartament? Tu będą na lewo, za zielonym salonikiem, wasze pokoje. Uważasz, że w domu trochę zmian zrobiłam? Będzie wam teraz wygodniej, bo macie osobne drzwi do ogrodu.
Ciocia Zuzia uwijała się żywo, rozweselona, uśmiechnięta. Nazywała zawsze letnie miesiące swoim karnawałem, zwykle bowiem cicho było w Szumlance i mało kto tu zaglądał.