Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chnął się mimowoli jakimś ciepłym, serdecznym uśmiechem i szepnął przez zęby:
— Pyszna jest ta mała!... Naiwność godna pędzla prerafaelitów... Musi to być swoją drogą bardzo poczciwe stworzenie!
A pani Antonina łamała w dalszym ciągu głowę, aby przypomnieć sobie, jak jest z domu pani Mena Wodzianiecka? i dręczyła się tem, że jej pamięć niedopisuje...
Powóz toczył się po równym, szerokim gościńcu, skowronki śpiewały tak głośno, że; pomimo kół turkotu, słychać było wyraźnie ich dźwięczne trele, a łany zboża, wiatrem kołysane, wyglądały jak marszczące się fale. Panny miały ogromną chęć wyskoczyć z powozu dla zebrania polnego bukietu, tak nęciły je rozrzucone wśród żyta bławatki i maki, ale pani Antonina nazwała je za to szalonemi pałkami, dowodząc, że będą mieć jeszcze tej sielanki aż do przesytu, i że niepodobna opóźniać przybycia dla tak błahej przyczyny, kiedy tam ciotunia z pewnością z obiadem na nich czeka. Musiały więc zaniechać zamiaru. Eliza ściskała co chwila dłoń Zosi, którą trzymała w swojej, jakby w tym niemym wylewie uczuć dziękowała jej za to, iż się tu znajduje z niemi, za to niebo szafirowe bez chmurki, za zieleń łąk, na których oko zdawało się odpoczywać i wchłaniać jakieś niepojęte ukojenie i błogość.
Dusza jej tonęła w powodzi najsłodszych