Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dwa miesiące, a potem znów życie tym samym pójdzie trybem. Mijają lata, zmian żadnych nie przynosząc z sobą... i dalej wciąż będzie to samo...
Nigdy jeszcze otoczenie dotychczasowe, mała, brudna mieścina i owi ludzie, których od dzieciństwa prawie widywać nawykła, nie wydali się jej tak obcy, tak banalni; nigdy nie była tak znużoną i przygnębioną, pomimo, że przed godziną do łez prawie się śmiała, czytając poezye Wicusia.
Przyszedł jej nagle na myśl opis doświadczeń, robionych na ptakach, trzymanych pod kloszem; coraz duszniej, straszniej, tchu niestaje biednej ptaszynie. Co za udręczenie! Brrr!... I jej się w tej chwili wydało, że ją przygniata jakiś klosz olbrzymi i że nie ma czem oddychać.
Myślała teraz o Tadeuszu. Jakżeby chciała mieć go w tej chwili przy sobie! On się wcześnie otrząsnął z tej przygniatającej go atmosfery, ale wrażliwy niezmiernie na wszelkie prądy, dążące do uszczęśliwienia ludzkości, dał się unieść fali i dziś jest jakby chwilowo osadzonym na mieliźnie, równie daleki od brzegu, który dobrowolnie porzucił, jak od celów, do których dążył...
Ojciec?... Poczciwe ojczysko! Zadawalnia się tem życiem monotonnem a regularnem jak zegarek. Rano biuro, po obiedzie przechadzka, od czasu do czasu wincik z kolegami — oto wszystko.