Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Innym razem pomówimy o tem... niech się pan tymczasem uspokoi — odrzekła Eliza.
A Hilary, wpatrując się kolejno w ich zarumienione twarze, zapytał nagle:
— Czego on chce, Elo?... Powiedz, niech stąd idzie!... Idź, idź, idź!...
I niecierpliwym ruchem odtrącał go coraz dalej.
Eliza skinęła na Turczyńskiego, by się choremu nie sprzeciwiał i wyszedł do salonu.
Uspokoiwszy wuja, podała panom zakąski i wino, i tak manewrowała, aby już z Turczyńskim nie pozostać sam na sam.
Usiadła więc przy ojcu i, oparta o jego krzesło, przyglądała się grze w milczeniu, chociaż nic a nic ją ona nie zajmowała.
Turczyński się zachmurzył, i skarżąc się na silny ból głowy, pożegnał wcześniej towarzystwo.
Ojciec rzucił na Elę badawcze spojrzenie i westchnął nieznacznie.
Ela, udawszy się na spoczynek, długo jeszcze usnąć nie mogła. Była dziwnie znużoną i rozstrojoną.
Starała się pocieszyć myślą, że za parę dni stąd wyjedzie, i uczuwała ogromną wdzięczność dla Skalskich, że ją właśnie teraz zabiorą, — nie umiała już sobie przedstawić, coby było, gdyby nagle projekt się zmienił.
— Cóż z tego? — mówiła sobie. — Pojadę na