Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I nagle uczepiła się tej myśli, aby go zrazić do siebie.
Ale Turczyński głową wzruszał i powtarzał swoje:
— Co mi pani guowę zawłaca!... Takiej jak pani niema na świecie!... Dobrze! Niech pani będzie zwa, a ja dobły... to się zrównoważy...
W tej chwili cicho wsunął się Hilary i stanął pomiędzy nimi.
Elizie było to na rękę, że ich samnasam przerwano, chociaż stryj Hilary był raczej cieniem ludzkiej postaci, niż człowiekiem.
Ale Hilaremu, który rzeczywiście do Eli był przywiązany, słysząc gwar ożywionej rozmowy, zdało się widocznie, że trzeba ją od napaści jakiejś bronić.
Odsunął więc lekko Turczyńskiego i mówił zwolna, jakby do siebie, szklisty wzrok utkwiwszy w przestrzeni.
— Chaos... Otchłań... Odmęty... Wszystko się kręci, kręci... kręci... i wpada w przepaść... taki świat!...
Był to frazes, który od kilku dni powtarzał uporczywie.
— Ot, widzi pani, widzi pani, do czego nieszczęście doprowadza czuowieka! — zawołał Turczyński gwałtownie. — I ja tak skończę! Inaczej być nie może. Niema dla mnie łatunku. A wszystkiemu pani winna!...