Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

To całe dawniej słyszane opowiadanie stanęło teraz jasno w pamięci Zofii, zdawało jej się, że widzi żywą illustracyę interesującej powieści.
Dzwonek się rozległ w przedpokoju i lokaj, przysłany przez Skalskiego, oznajmił, że pan czeka na panienkę w powozie.
Zosia zaczęła się żegnać pośpiesznie.
Horoszkiewicz zaś, podając jej żakiet, rzekł bardzo miękkim i uprzejmym tonem:
— Niech pani staremu przebaczy, jeśli pan mimowolną przykrość zrobiłem, ale dla mnie nagła decyzya jest rzeczą trudną; jutro to sobie wszystko rozważę i Elę pani przyszlę z ostatecznem postanowieniem. Źle mi będzie bez niej, to prawda, ale z drugiej strony chciałoby się wam obu, moje panny, dogodzić. Jednem słowem, zważywszy wszystkie za i przeciw...
— Mam nadzieję, że się dobrze ułoży! — zakończyła Zosia pośpiesznie. — Do widzenia, do widzenia! — zawołała od progu. — Do jutra, Eluś kochana!
Turkot oddalającego się powozu dał się słyszeć. Horoszkiewicz tymczasem systematycznie zamykał drzwi na klucze i rygle, lampę w przedpokoju sam zdmuchnął, Ela zaś, wziąwszy wuja pod rękę, zaprowadziła go zwolna do jego pokoju.
Gdy została z ojcem sam na sam, Horoszkiewicz rzekł do córki dość chłodno: