Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wodnie... ale kiedy?... Jutro?... Za tydzień?... Powiedz, powiedz jej, niech się śpieszy, bo już sił mi braknąć zaczyna...
Zosi żal ogromny ścisnął serce i łzy duże zabłysły w oczach. Sama nie zdawała sobie sprawy, dlaczego przyszło jej na myśl podtrzymywać złudzenie biednego szaleńca; prawdopodobnie, wypowiedziawszy pierwsze twierdzenie bezwiednie prawie, pod wrażeniem strachu, w dalszym ciągu nie miała odwagi niewinnej mistyfikacyi odwołać. Nie wiedziała zresztą, że w rodzinie postanowionem było unikanie wobec chorego drażliwego przedmiotu. Od lat dziesięciu imienia Aliny w jego obecności nikt się wymówić nie odważał, w obawie wywołania gwałtownego ataku. Hilary bowiem uczuł tak dotkliwie stratę młodej, ubóstwianej przez siebie istoty, iż wpadł w obłęd. Tragiczny ten epizod głośnym był w swoim czasie, rozwodziły się o tem dzienniki, gdyż rodzina Aliny znaną była w szerokich sferach.
Rzecz się tak miała: Alina z matką bawiła wówczas w Szwajcaryi, Hilary pojechał odwiedzić swą narzeczoną, dzień ślubu już był oznaczony. Młodzi, rozkochani, szczęśliwi, snujący może właśnie w owej chwili najrozkoszniejsze obrazy wymarzonej przyszłości, poszli w góry, wspinając się na najniedostępniejsze szczyty.
Co się stało dalej?... Jakiś krok nieuważny, kamień, usuwający się nagle z pod drobnej sto-