Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na wsunęła swą twarz pomarszczoną i rzekła tonem tryumfującym:
— Samowar podałam. Wszystko już przygotowane, panienko!
— Chodź ze mną, Zochno! — zawołała Ela, podnosząc się z miejsca i pociągając za sobą towarzyszkę — zakrzątnę się trochę, a przytem będziemy gawędziły.
A Zosia, idąc za nią, szepnęła:
— Proszę cię, Elo, naucz mnie, jak mam zachowywać się w obecności twego stryja. Czy on co mówi? może nie znosi wcale obcych twarzy?....
— Chwilami się ożywia — rzekła Ela smutno, — ale czasem tygodniami całymi milczy i tylko skinieniem głowy na wszelkie pytania odpowiada. Ale jeśli zechcesz, możesz mu sprawić rozkosz niezmierną: ogromnie jest na dźwięki muzyki wrażliwy; zagraj co, proszę cię, moja Zosiu, i ja też z przyjemnością posłucham.
— I owszem — zawołała Zofia, — zagram ci nocturn Grieg’a, który studyuję teraz. A może wolisz balladę Chopin’a, te tajemniczo smętną, pod wrażeniem „Świtezianki“ Mickiewicza napisaną?
I nie czekając odpowiedzi, poskoczyła do salonu, gdzie już zmrok panował zupełny, więc potrącając po drodze jakąś półeczkę i krzesła, za chwilę znalazła się przy fortepianie.
— Poczekaj, Zosiu, zaraz świece zapalę! — wołała za nią Ela.