Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie trzeba, nie trzeba!... grać będę z pamięci, wolę szarą godzinę! — odparła i biegłym pasażem przebiegła klawiaturę.
Smętne, ciche tony nocturnu płynęły z pod jej palców perlistą kaskadą. Uderzenie miała nadzwyczaj miękkie i technikę wyrobioną, po skończeniu pensyi dwa lata spędziła w Warszawie, pod kierunkiem prof. Michałowskiego pracując nad doskonaleniem się w muzyce. Talent posiadała rzeczywisty, tylko żywość usposobienia przeszkadzała jej w poważniejszem traktowaniu wrodzonych zdolności
Eliza tymczasem uwijała się w stołowym pokoju, naparzyła herbatę, krajała bułeczki i układała wędliny na talerzu; nie zauważyła nawet, jak cicho drzwi się otwarły i stanął w nich wysoki, blady mężczyzna o siwiejącym mocno zaroście i szeroką, siną obwódką podkreślonych oczach, tak, iż na pierwszy rzut oka można było sądzić, iż nosi ciemne okulary.
Stanął i patrzył w milczeniu na krzątającą się Elizę; zdawało się, jakby coś sobie przypominał; nagle podszedł do niej blizko, i nachylając się nad uchem, prawie szepnął gwałtownie:
— Słyszysz?... Alina gra!... Ona jest tutaj!...
Eliza drgnęła.
— Nie, stryju — rzekła łagodnie, kładąc mu rękę na ramieniu. — To przyjaciółka moja, Zosia Skalska, przyszła do mnie; prosiłam, aby zagrała;