Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sem także podobają mi się bruneci — dodaje po pewnem zastanowieniu.
— Doskonale!... Ach! ja czuję, że będziemy się we wszystkiem z sobą zgadzały!...
Następują gorące uściski, kilka jeszcze równie głęboko psychologicznych pytań i natychmiast stereotypowa propozycya:
— Czy chce pani, abyśmy od dziś mówiły sobie po imieniu? Droga!... kochana!... — znów uściski. I oto zadzierzga się węzeł panieńskiej, nigdy niemającej się zerwać przyjaźni!
Ach! te efemeryczne przyjaźnie, ze swem motylem istnieniem! Ileż ich każdy widział w życiu! Genezis ich — to młodociany nadmiar uczucia, potrzeba pieszczoty, potrzeba zwierzeń z nieistniejących jeszcze właściwie dziejów duszy!...
Elizie i Zofii zdawało się, że odgadują wzajemnie myśli najskrytsze i że one jedne kochają się, jak jeszcze nikt na świecie.
Ela przytem z bałwochwalczym zachwytem podziwiała dobroć serca, piękność i wytworność obejścia Zosi Skalskiej. Była ona w jej mniemaniu na równi prawie z Tadeuszem ideałem wszelkiej doskonałości. Samo zestawienie tych imion, kojarzących się w jej wyobraźni z najulubieńszymi bohaterami naszej poezyi, sprawiało jej przyjemność. W skrytości serca marzyła, że są przeznaczeni dla siebie.
Projekt wyjazdu na wieś, który tak cieszył