Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Już ja tam z babskiego koleżeństwa kwituję — dodał.
— Dla chłopa na przykład — dowodził Szklarski — żona to skarb, a dla nas zbytek, bo tam prościej, normalniej rzeczy biorą...
Bolesław był wciąż chmurny, z roztargnieniem słuchał tego, co się mówiło dokoła.
— Tak! — rzekł nagle, jakby odpowiadając na jakieś zadane sobie w myśli pytanie. — Dla ludzi czynu miłość osobista to kula u nogi!... Wszystko, co przykuć może do taczki filisterskiego życia, musimy odtrącać z konieczności, chociażby się najjaśniejsze marzenie o szczęściu potargać miało!...
— Werdet hart!... — zawołał wesoło Szklarski. — Człowieka należy w sobie przezwyciężyć. Bądźmy więc meta-ludźmi!... ale w najlepszem tego słowa znaczeniu.
Długo w noc toczyła się ożywiona rozmowa.
Ela prawie nie przyjmowała w niej udziału.
Słowa Bolesława zapadły wgłąb jej duszy, przygniatając ją bezmiernym ciężarem. Nagle oczy jej się otworzyły, jakby ze snu słodkiego zbudziła ją mroczna, nieskończenie smutna rzeczywistość. „Kula u nogi!“ — dźwięczało jej w uchu jak dzwon pogrzebowy!... Więc tak?... A ona sądziła w swej bezgranicznej prostocie ducha, że mu będzie kiedyś podtrzymaniem i oporą!...
Noc całą spędziła we łzach. Nigdy jeszcze