Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niecznie serce swe zwracać do jakiegoś wybranego ideału.
Od czasu, jak opuścił biuro i miał zamiar majątek ziemski nabyć, akcye jego ogromnie poszły w górę i państwo Skalscy raczyli uprzejmie bardzo zapraszać go do siebie.
Turczyńskiemu Zosia się podobała, zaczynano brać go na słodkie słówka i spojrzenia, i poczciwy Wicuś zupełnie stracił głowę.
Eliza z Zofią zamieniały od czasu do czasu listy lub karty, ale jednak nie było już owego entuzyazmu, jaki łączył jej dawniej.
Zofia, po powrocie do domu, pisała, że nigdzie, zdaje się, nie wyjadą tej zimy, że pan Dębina-Turczyński częstym u nich jest gościem on jeden nudy małomiasteczkowego życia trochę rozprasza.
Ela uśmiechnęła się, czytając te słowa.
— A więc biedny Wicuś tak dalece stał się zajmującym?... — zawołała wesoło. — Jakichże jej ekscelencya moneta dokazuje cudów!... Swoją drogą, jak to dobrze, żem Zosi nie pokazała jego wierszy i nie ośmieszałam poczciwego Wicusia; miałabym to sobie teraz do wyrzucenia.
— A czy wiesz, mój Tadziu — rzekła, zwracając się do brata, — że marzeniem mojem było dawniej, abyś ty się z Zosią ożenił...
— To było w epoce, gdyś tak dalece się w swej Zośce rozmiłowała — odparł Tadeusz z uśmiechem, — że gotowaś była rodzonego bra-