Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lesław był pierwotnie założył, minęło sześć innych — przemknęły jak jedna chwila!
Codzienne obcowanie zbliżyło ich dusze więcej, niż w zwykłych warunkach lata całe.
Zdawało się, że nie było jednej myśli skrytej, którejby nie wypowiedziano sobie nawzajem w te długie wieczory, kiedy na dworze szumiały wichry, śnieg zasypywał ulice, a oni, jakby oderwani od świata, marzyli na jawie.
O czem się to nie przegadało wtedy w owej cichej, skromnej izdebce Horoszkiewicza!...
Prawa istoty ludzkiej, etyka, programy pracy społecznej, zdobycze cywilizacyi — wszystko to stanowiło nigdy niewyczerpane tematy.
Pogadanki pod szumlańskim kasztanem wydawały się teraz Eli jakby podkładem przygotowawczym do tego, co teraz chłonął jej umysł, a więcej jeszcze odczuwało serce. Eliza napisała do ojca, że pozostanie jeszcze czas jakiś u brata — i Horoszkiewicz, którego wieść o chorobie syna dotknęła znacznie więcej, niż to po sobie okazywał, przystał na to z pewną skwapliwością, jakiej się po nim Ela nie spodziewała; z lekka nawet sam myśl jej podsunął, że jeśliby tego zaszła potrzeba, całą zimę spędzić może przy Tadeuszu.
„My tu na swoich śmieciach radzimy sobie jak możemy — pisał w jednym z listów, — a jemu nieborakowi rozstać się pewno ciężko z tobą. Strzeż go, moje dziecko! Strzeżcie się wzaje-