Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na nią spojrzy, wzrokiem swym przykuć do siebie potrafi, ogarniał go smutek.
Rozstaną się!... Rozstać się muszą — i wieść go potem dojdzie z daleka, ze Elizę wziął inny, a on niema prawa powiedzieć jej: Bądź moją!... Nie ma nawet prawa rzec jej: Czekaj na mnie!... Byłoby to przedewszystkiem egoizmem wielkim z jego strony: wymagać od niej dziś zobowiązań na przyszłość daleką, zagradzać los, jaki się zdarzyć może.
Podobne myśli dotąd nigdy jeszcze nie postały mu w głowie, nie trapiły wyobraźni; nie miał na to czasu, zajęty innemi sprawami; żadna też z widzianych przedtem niewiast nie obudziła w nim tego nastroju serca, które teraz, jakby ze snu zbudzone, upominało się gwałtem o swoje prawa do szczęścia! Ale czy ludzie, którzy się wciągnęli jako ochotnicy do szeregów, idących na przód, wciąż na przód, do niezwalczonej armii bojowników ducha, mają prawo zatrzymywać się na drodze?... schylić się po ten rzadki kwiat paproci, który nagle w otaczającym ich mroku, wśród nieprzebytej gęstwiny cierni, rozkwita? W pogoni za tym nikłym kwiatem złudzeń zginął już niejeden, robiąc tym sposobem wyłomy w szeregu.
— Nie powinien, nie ma prawa myśleć o tem!... — powtarzał Bolesław, odtrącając słodkie marzenia, które jednak, wbrew jego woli, natarczywie oplątywały młodą duszę.