Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dam wam, że to jest skarb prawdziwy! Łagodna, cicha, gospodarna, a mądra!... Oj! to główka! A temi szaremi oczkami każdego oczarować potrafi!...
Eliza, śmiejąc się, zakryła dłońmi uszy.
— Gdybym wiedziała — rzekła, — że pierożki mają dar wywoływania komplimentów, nie daabym panu spróbować ani jednego.
— No, to już milczę jak ryba. Ani słówka o zaletach pani nie wspomnę więcej. Niech już pan Bolesław resztę dopowie; a ja jeszcze pierogów parę tymczasem sobie dołożę.
Bolesław jednak nie mówił nic, chociaż w oczach jego, utkwionych w Elizę, malowało się więcej daleko, niż to, co wypowiadał szczerze Razowicz. On nie tylko ją oceniał, ale czuł, że stawała mu się z dniem każdym bliższą i droższą; że po prostu oderwać się od niej musi przemocą, zadając gwałt sercu, które przylgnęło do tej dziewczyny. I trzebaż, żeby stanęło mu to uczucie na drodze życia właśnie wtedy, gdy potrzebował skupić wszystkie władze ducha, całą siłę i energię do walki z ciężkimi warunkami bytu wytężyć, by z walki tej wyjść zwycięsko.
Jasno zdawał sobie sprawę z obecnej sytuacyi; widział zupełną niemożliwość robienia zobowiązań na przyszłość, — a jednak na myśl, że Razowicz ma słuszność i że Eliza każdego, kto