Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zosia najgłośniej żal swój wyrażała, jednak na dnie tego żalu tkwiła znaczna doza egoizmu; nie mogła bowiem pozbyć się przykrej myśli, iż nagły odjazd Elizy całą zabawę im popsuć może.
— Ach! jak źle, jak źle mi będzie bez pani!... — wyrzekała wciąż Stasia.
Ją znów odjazd przyszły Stefana trapił jak zmora.
On dla niej teraz był taki dobry! taki serdeczny!... Ach, te odjazdy!... Jakie to są smutne chwile!... Coś się niby od serca odrywa, i boli... tak boli, jak świeża rana! Stan to jeden z tych, które Heine „bólem zęba w sercu“ nazywa.
Całe towarzystwo odprowadziło Elę na stacyę. Edward bilet kupił, marszrutę kilkakrotnie powtórzył.
Eliza wszystko, co się działo dokoła, jakby przez mgłę tylko widziała, cała absorbującym ją myślom wyłącznie oddana. Nie zatrważała jej wcale podróż daleka, jaką miała przed sobą, pragnęła jednego tylko: zastać brata jeszcze przy życiu.
Drugi raz już dzwonek rozbrzmiewał przenikliwie, parę minut zaledwie zostawało do odjazdu; Edward pozostał w wagonie, chcąc ją pożegnać ostatni.
— Panno Elizo — szepnął, a głos mu się łamał ze wzruszenia, — gdybym był innym człowiekiem... gdybym... ach! pani, sam nie wiem,