Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale cóż znowu! — odparła gniewnie. — Nudna baba, jak lukrecya! Pozbędę się jej natychmiast, jak tylko Ludwik przyjedzie.
— A sama nie masz odwagi?...
— Wiesz przecie, mój Misiu, że z nią nie mówię wcale! Awantury mi robi na każdym kroku... waryatka, histeryczka! Już mam takie szczęście!... Trzecia z rzędu mi życie zatruwa!
— Ale bo też bebusie rozpieszczone co się zowie, a ją za boże stworzenie nie mają! — zaśmiał się hr. Michał.
Mena wzruszyła ramionami niecierpliwie, nierada już mówić o tem, i zwróciła się nagle z zapytaniem:
— Czy myślisz jeszcze długo wałęsać się tak po nocy?...
— A cóż właściwie masz przeciw temu?...
— Nic; ale wolałabym, abyś tu przyszedł do mego gabinetu na gawędkę.
— Bój się Boga, kury pieją! Powinnaś już spać, Meno!
— Nie chcę spać! — odparła kapryśnie. — Mademoiselle Julie zrobiła mi scenę przy kolacyi. Byłam taka zła, ale to taka zła na nią, że gdyby nie obecność dzieci, byłabym ją rozszarpała w kawałki!...
— Fi donc!... Szarpać takie nieszczęśliwe stworzenie! Co za instynkta krwiożercze! Dajże jej pokój! I tak się te kosteczki, licho powleczone skórą, wkrótce rozsypią!