Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziwnie swojska i miła główka dziewczęcia. Duże, szare, zdziwione oczy patrzyły na niego tak prosto, tak szczerze, że nie wiem coby dał za to, aby ją pochwycić w ramiona, ot! tu, na tem siodle, unieść kędyś z sobą, i w duszę brać te blaski z jej jasnych oczu i te usta wilgotne rozchylone całować... całować bez końca!...
— Ela! wiochna!... różyczka polna!.. — szepnął do siebie. Dreszcz go przejął. Ścisnął konia i puścił się wyciągniętym kłusem ku domowi. Pędem wpadł na dziedziniec i spoconego konia nagle na miejscu osadził.
— Czy pani już śpi? — zapytał lokaja.
— Jaśnie pani czekała na jaśnie pana do dwunastej — odparł wyprostowany sztywno dworak w liberyi. — Czy jaśnie pan każe podać herbatę? — dodał.
— Nie, nie trzeba; przejdę się jeszcze po ogrodzie. Możesz iść spać, Antoni; sam się rozbiorę.
I hr. Michał, zapaliwszy cygaro, wszedł do ogrodu.
W jednem tylko parterowem oknie płonęło światło, na jasnem tle zarysował się cień kobiecej postaci.
Mena nie spała jeszcze; obaczywszy brata, otworzyła okno i przywołała go do siebie.
Miała włosy rozpuszczone, niebieski negliż drapował się malowniczo na jej smukłej kibici,