Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i pomyślał, że ona właśnie jest jedną z tych dusz wybranych a promiennych, którym powierzone być musi rozdawanie szczęścia na ziemi. Ale myślą swą nie odważył się z nią podzielić. Wydało mu się, że wypowiedziana stanie się mdłą, — że uczucie skrystalizowane w duszy, gdy się je rozmienia na drobną monetę słowa, traci swój odcień subtelny. Powtórzył więc tylko, jakby nie mogąc dość się nacieszyć swem odkryciem:
— Pani jest dobra... ogromnie dobra!...
Dalszą rozmowę przerwał tętent zbliżającego się powozu; na skręcie drogi ukazała się jasna parasolka Zofii, którą poruszała z daleka, sygnałem tym dając znak, że ich dostrzega. Tuż przy powozie kłusował młody jeździec na pięknym wierzchowcu, co od razu wywołało ogólne zdziwienie.
Edward uśmiechnął się ironicznie.
— Panna Zofia, jak widzę, nie traciła czasu, i oto znów jeńca jakiegoś z sobą wiedzie! — zawołał, spoglądając z ukosa na Stefana.
Stefan jednak patrzał obojętnie. Stasia tylko rzuciła przelotne lecz pełne wdzięczności spojrzenie na Edwarda — może właśnie za pewien ton lekceważenia, który zabrzmiał w jego głosie.
Gdy się zrównali, Eliza zauważyła na twarzy Zosi niezwykłe ożywienie. Nie zatrzymano powozu, widocznie z powodu jeźdzca, którego