Strona:Narcyza Żmichowska - Prządki.pdf/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bryłami na kości moje się wali. — Chrześcijańskie dusze, miejcie litość nad trupem! — Ognia! ognia najpierw! potem piasku garsteczkę — mnie tak zimno w lesie, na śniegu, na słocie... Ale już czas...
I umilkła, a wielki ścienny zegar w przyległym jadalnym pokoju północ bić zaczął.
Kilka kobiet padło na kolana, pani domu wstała ciekawa, dziecko zaś, które przy niej było, szeptało sobie po cichu: »zobaczę ducha, zobaczę ducha!«
Z ostatniem uderzeniem zegaru prządka nagle się zerwała, rzuciła przęślicę na ziemię, skoczyła do komina i... w głos śmiać się zaczęła.
Najstrachliwsze podniosły nakoniec oczy i najstrachliwsze także śmiać się zaczęły, bo ta, co stała przed niemi dziewczyna, i na źdbło podobieństwa nie miała z trupem, szkieletem, pokutującą duszą. Była rumiana, jak wisienka, a chichotała, jak najszczęśliwsze w świecie stworzenie. Wszyscy dopiero poznali w niej Jadwigę z Krzywicy, krewną Uliny.
— Ach! zobaczmy teraz — mówiła z dumą i uśmiechem zarazem — zobaczmy teraz kto weźmie nagrodę. Mam ja sześć nawitych grubych, jak butelki, wrzecion. Ale ja nietutejsza, moje śliczne prządki, ja z Krzywicy jestem, gdzie to len taki nędzny, żebyście go dotknąć nie chciały. Jużeście z nas dosyć naszydziły, teraz nasza kolej. Wszak prawda, imościulku, że ja wszystko zabiorę?
— Juścić prawda, że tobie się należy — rzekła dobra pani — ale nie bardzo jestem ci wdzięczna, żeś mi inne prządki twoją historyą zbałamuciła.
— Och! moja kochana imościulku, już ja za to na który inny wieczór przyjdę czas stracony