Strona:Narcyza Żmichowska - Prządki.pdf/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się nie zaparła swej matki! Panie, chwała Tobie!... Panie, litości jej!...
Nadzwyczajnym blaskiem zajaśniało oblicze Boga i twarze świętych aniołów: był to uśmiech Najwyższego, przyjmujący modlitwę świętej matki za grzesznem dziecięciem. Ten, co sądzi, rzekł do mnie:
— Będziesz zbawioną.
Ustały cierpienia mej duszy, i zadrżałam przeczuciem wieczystego szczęścia; lecz głos Wszechmocnego rzekł jeszcze:
— Idź, duszo, kędy grzeszną byłaś; gdy robak ziemi poźrze serce twoje, skoro chrześcijańskie ręce pogrzebią twego trupa, wrócisz do nas.
I na te słowa zamknęło się niebo przedemną, i wróciłam pokutną duszą pod dąb w lesie od pioruna spalony.
Robak ziemski obwinął się wkoło mego serca, czułam każde jego ukąszenie, jak gdybym żyła jeszcze. Pod śniegowem nakryciem drżał mój trup od zimna. A kiedy letnie słońce roztopiło śniegi, to pod upałem wiednął i syczał z gorąca. Słyszałam nieraz i trąbki myśliwych i rąbiącą siekierę leśników, ale nikt nie przyszedł pod dąb od wszystkich wyklęty!...
Nad zapomnianym moim szkieletem wiele zim śniegiem już sypnęło, wiele lat gorącem słońcem zaświeciło. Robak ziemski już pożarł serce moje — czuję to, bo do reszty znikła szalona miłość moja — a jeszcze nikt nie przychodzi.
Och! jakże mi zimno — ten śnieg, na który wy tylko z izby przez okno patrzycie, ja go czuję, jak