Strona:Narcyza Żmichowska - Prządki.pdf/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

twoją na wieki! Czy chcesz, żebym przeklinała Wszechmocnego Boga za to, że cię potępił, mój piękny z jaśniejącą skronią aniele? Czy chcesz, to będę bluźnić, przeklinać... — Czart nie chciał tego. Ale... Nie lękajcie się, wy, co mojej powieści słuchacie.
Na takie ostrzeżenie właśnie wszystkie wrzeciona, wszystkie kołowrotki stanęły, tylko nieznajoma prządka szybko nić swoją kręciła.
— Ale kazał mi przekląć duszę mojej matki.
Przekląć duszę matki, która mnie pocałowała najpierwszym pocałunkiem, uśpiła snem najpierwszym, ostatnią pobłogosławiła modlitwą! Och! nie mogłam tego zrobić. Dostrzegłam jego smutek i... umarłam.
Nastąpiła chwila milczenia; wszystkie kobiety ze strachem spozierały na ową dziwną postać, jakby naprzekór w najciemniejszej stronie izby siedzącą, a wśród wszystkich serc jedno małe serduszko najmocniej biło przerażeniem i nadzieją. Ona zaś tak dalej mówiła:
— Zimna to, zimna noc była! Śnieg przypruszył moje ciało, a nikt po nie do lasu nie przyszedł. Nie miałam krewnych, przyjaciół, znajomych...
A moja dusza biegła przestrzenią pod sąd Boga i widziała wiele rzeczy i zrozumiała wiele cudów, których pierwej nie mogła pojąć. Widziała ducha utopionej córki, jak ze snem pociechy ku ubogiej wdowie dążył. Widziała w promieniach jasności mnóstwo niegdyś bladych i znędzniałych twarzy. Widziała nawet błotem od ludzi zarzucone i zmazane krwią niesłusznych wyroków cienie, jak brały