Strona:Narcyza Żmichowska - Prządki.pdf/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wtedy opowiadał mi, że ze wszystkich czartów ostatni swoją gwieździstą utracił koronę, że był w niebie aniołem miłości.
— Wielbiłem Boga, a kochałem szatana — mówił raz do mnie — kiedy przyszła godzina powstania, nie walczyłem z drugimi, tylko głowę skrzydłami okrywszy, płakałem ze smutku, nieznanego pierwej uczucia. W myśli mi nie postało, żebym kiedyś mógł Przedwiecznego opuścić, ale kiedy piorun zemsty czy sprawiedliwości w mych braci uderzył, gdy najjaśniejszy wśród wszystkich szatan, brat mojej duszy, strącony do przepaści został, wtedy ja także cisnąłem mój promienny wieniec, i za mną ostatnim niebo się przywarło.
— Ach, od tego czasu! — mówił czart z taką boleścią, że najnieszczęśliwszy człowiek wyobrażenia o niej mieć nie może — ach! od tego czasu wiele ucierpiałem! W piekle nikt nie kocha, a cóż ja bez miłości jestem? Oto jestem, czem będzie ziemia wasza, gdy Bóg słońce nad nią zgasi. Ja nawet nienawidzić zupełnie nie umiem; pogardzają mną inne czarne duchy, bo jeszcze mało złego zrobiłem na świecie.
Wtenczas ja rzekłam do niego, szczęśliwa prawie, że go mojem nieszczęściem będę mogła pocieszyć:
— Zgubiłeś moją duszę, czarcie.
— Tak, Maryo, przyszedłem, żeby ją zgubić, i pewno ta zdobycz przeszłaby blaskiem swoim wszystkie zdobycze szatana, ale tyś jeszcze niezupełnie mi ślubowała, tyś jeszcze niezupełnie moją.
— Och! ja twoją — mówiłam mu na to —