Strona:Narcyza Żmichowska - Prządki.pdf/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Maryo, mniej życia jest w tym starcu, niż w tej umarłej dziewczynie. Spojrzyj-no tylko na trumnę. Dziewczyna bardzo młoda, w twoim wieku — Bóg ją dał najpierw za całe bogactwo ubogim rodzicom, potem matce, chorej wdowie, za jedyną pociechę zostawił. Wczoraj dziewczyna wesoło z innemi nad rzekę pobiegła. Utopiła się — inne wróciły oznajmić biednej matce, że już nie ma dziecięcia, a matka nie umarła. Lecz ty Boga dobrym nazywasz! Dobrym — tego Boga, który na was tyle cierpień zsyła, który nam całą wieczność mąk piekła przekazał? Wszakże, gdyby chciał, mógłby cię przedemną obronić, a nie zrobi tego, bo nie chce. Za cóż go kochasz?
Przerażały mnie te bluźnierstwa, ale nie mogłam nic w mojej duszy na odpowiedź znaleźć. Wyciągnęłam tylko ręce ku obrazowi Najświętszej Panny i z całą rozpaczą upadającego serca krzyknęłam:
— Maryo!
Czart znowu się roześmiał.
— Och! piękne to jest imię, ono mnie także zwabiło do ciebie. Marya — Matka Boża, Marya — czarta oblubienica. Będą dwie Marye. — Zdaje mi się, jak gdybym jeszcze więcej kochał cię za to.
Trudno mi teraz jeszcze opowiedzieć, co ja cierpiałam, tych słów słuchając: tarzałam się po ziemi, chciałam sobie głowę rozbić o kamienne stopy świętych figur. Okropność, okropność, co się ze mną działo!
Ksiądz nabożeństwo skończył, przeszedł koło mnie z małym chłopczykiem, który mu był do