Strona:Narcyza Żmichowska - Prządki.pdf/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i stary ksiądz mszę odprawiał przed Panny Maryi ołtarzem.
Uklękłam na boku i płakałam tak mocno, że aż się ksiądz obrócił i patrzał na mnie zdziwiony, lecz to mu nie przeszkodziło dalej mszy odprawiać, a ja ciągle głowę spuszczałam, żeby białej Hostyi nie skalać oczyma, temi oczyma, które na okropne nocne zjawiska patrzały — i ciągle moje czoło na zimnych kamieniach kościelnej posadzki leżało.
— Czy myślałaś, Maryo, że się tutaj przedemną ukryjesz? — odezwał się nagle głos przy moim boku... Ach! to znowu był on!
Bo, słuchajcie tylko, moje miłe, łatwo się bronić od upiora szkaplerzem, od złej duszy kropidłem, ale przed czartem niema obrony: wejdzie zawsze i wszędzie — do kościoła i do karczmy, do pałacu i do chałupy. — Przed czartem niema schronienia!
Ach! co mi wtenczas ten zły duch szeptał do ucha, to sama nie wiem, czy w waszych ziemskich słowach potrafię wam to wyrazić.
— Maryo piękna — mówił do mnie — Maryo moja, nie Maryino, jak po dziś dzień zwali cię ludzie, co za chwała, co za szczęście, być z tobą razem przed Jego ołtarzem! Ja Go nienawidzę, a ty Go dla mnie opuścisz, ty — najpiękniejsza ze wszystkich kobiet, które On na wyobrażenie piękności swojej myśli stworzył.
— Zmiłuj się nademną! — wołałam ze łzami, żeby głos czarta zagłuszyć, a ksiądz mówił »Christe eleyson« i nie obejrzał się nawet w moją stronę.
Czart rozśmiał się okropnym, szyderczym śmiechem.