Strona:Narcyza Żmichowska - Prządki.pdf/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziewczyna, co z bogatym panem w złocistej jechała karecie, i poczciwy staruszek nie wiedział, co już myśleć sobie, i tylko ciągle, ciągle szedł dalej. Aż jednego wieczora przyszedł on pod jakiś pyszny pałac. Światło błyszczało przez wszystkie okna, i muzyka brzmiała ze wszystkich pokoi. Starzec przeziębły, zgłodniały oparł się o ścianę i płakał. Dochodziły jego uszu wesołe okrzyki i taneczników skoki; on stał, jak głuchy, i o córce myślał tylko. Wtem wśród tysiąca głosów jeden głos się śmiechem odezwał — biedny starzec ledwo na ziemię nie upadł: to był głos córki jego. Lecz w tejże chwili, dawne siły odzyskując, pomimo sług, co go wstrzymać chcieli, wbiega do sali, a nie nie może mówić, tylko:
— Moja córka, moja córka! — i obydwie ręce wyciągnął do księżny, a też tę księżnę to chyba rodzony tylko ojciec mógł poznać, tak była wystrojona, tak dumną stała się panią z ubożuchnej dziewczyny. Jak tylko zobaczyła starca w łachmanach, ledwo jej krew twarzą nie wytrysła.
— Kto mi tu wpuścił tego żebraka? hej! zaraz go wypędzić! — krzyknęła na służbę, i służący, pochwyciwszy biednego starca, na dwór wyrzucili, ale już wyrzucili trupa tylko, bo, jak usłyszał, że go się własne dziecko zaparło, nieszczęśliwy ojciec żyć przestał.
A tymczasem niegodna córka weseliła się w najlepsze, i tak jej dobrze było na tym świecie, że ani nawet wspomniała sobie o drugim. Uciechy po uciechach, dnie po dniach jej biegły, aż też przyszedł dzień Zaduszny. Z rana, jakoś kiedy