Strona:Narcyza Żmichowska - Prządki.pdf/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Książę, widząc, że ona tylko tego żałuje, śmiać się zaczął i pocieszał ją, że nie tylko da jej tyle sznurów korali, ile sama zechce, lecz tyle dyamentów nawet, ile ma kwiatków z sobą. Ona też, chcąc się zaraz dowiedzieć, ile to będzie, zaczęła liczyć kwiateczki i przeliczone ciskała po jednemu za sobą i liczyła bardzo długo, a konie biegły przez wsie i miasta, przez pola i bory, bo książę był z dalekiego, dalekiego kraju.
Tymczasem biedny ojciec czeka do wieczora — córki niema; przez noc całą chodzi niespokojny, pyta sąsiadów, woła po lesie — córki jak niema, tak niema. Nakoniec dowiaduje się, że ją widzieli, jak w zbożach chaber zbierała; idzie, kędy go rosło najwięcej, płacze, chodzi na wszystkie strony i spostrzega wreszcie, jak gdyby kto umyślnie dróżkę kwiatami wysypał.
— Otóż to — pomyślał sobie — pewnie mi zbójcy moją jedyną córkę uwieźli, a ona dla poznaki te chabry po drodze ciskała.
I szedł, szedł za nimi, a ciągle tak płakał, że za każdy wyrzucony kwiatek jemu łza jedna na siwą brodę spadała. Ani gorące słońce południa, ani zimna rosa nocy jego drogi nie wstrzymały. Głód, niewczas, zmęczenie, wszystko znosił, myśląc tylko o córce swojej, a kiedy mu na ślad kwiateczków zabrakło, to pytał ludzi przechodniów:
— Nie widzieliście wy mojej córki, mojej pięknej córki? Biała, jak lilia, rumiana, jak jagoda, niby krucze pióra czarne są jej włosy, niby szklana wiśnia świeże jej usteczka.
A ludzie mówili mu wtedy, że to zapewne ta