Strona:Narcyza Żmichowska - Prządki.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kochanki, bo tam kochanka zawsze to samo znaczyła, co żona:
— Słuchaj-no, kochanko moja, chciałbym ja bardzo na ziemię powrócić i zobaczyć, co się też dzieje w królestwie mojem, co w domu ojca mojego?
A żona mu na to:
— Mój śliczny królewicu, dawno już wody przepłynęły nad domem twego ojca, dawno już porobiły się przepaści z najwyższych gór twego królestwa. Nie oddalaj się, mój królewicu, bo nie wrócisz więcej.
Lecz on mówił z wielką pewnością:
— Ej, wrócę, zobaczysz, że wrócę. Nie zsiądę z mego konia i tylko na dawniejszą swoją ziemię z chmury choć raz spojrzę.
— Nic nie zobaczysz, śliczny królewicu, bo tam już jeno wody a przepaści.
— Gdzieby to prawdą być mogło? Przecież zostawiłem śliczne ogrody i żyzne pola w dziedzictwie mojem.
— A jakże ci się zdaje, czy dawno już temu?
— Ot tak, może być ze trzy lata.
— Jest już trzy tysiące lat. Nie jedź, nie jedź, mój królewicu, bo nie wrócisz więcej.
Ale, jak on usłyszał, że już trzy tysiące lat minęło, tak go jeszcze większa ciekawość zdjęła. Nic nie mówiąc żonie, sam się spuścił na łąkę, odział kocem, dosiadł konia i, jak prędko niegdyś z ziemi był przyjechał, tak prędko znowuż ku ziemi się spuszczał.