Strona:Narcyza Żmichowska - Prządki.pdf/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nieś mnie, kędy było królestwo moje! — krzyknął królewic koniowi.
A koń niósł go bardzo prędko, a królewic wydziwować się nie mógł, co to przez ten czas z ziemią się zrobiło, jakie pyszne grody się wzniosły, jakie ogromne domy po wodach pływały; coraz coś piękniejszego nęciło go, żeby się przybliżył. — Ale królewic, pamiętny na to, co żonie przyrzekł, silnie trzymał za cugle, wszelkim pokusom się opierał. Nakoniec i koń się zatrzymał. Spojrzał królewic na dół, aż tu w jego oczach wszystko tak, jak dawniej, było: więc pomyślał sobie:
— Mój Boże, co mnie też powiedziała moja żona z nieumierającego świata, że dawno wody przepłynęły nad ojcowskim domem i że przepaści porobiły się z najwyższych gór królestwa mojego; przecie tu jest wszystko, jak gdybym ja był wczoraj wyjechał dopiero.
Królewic patrzył na dół z coraz większą ciekawością i, co chwilka, to bardziej się spuszczał, tak, że nawet mógł wszystko słyszeć, co na ziemi mówiono. Aż tu mu przed oczy wychodzą dworscy i niosą śliczne ubiory, pełne złota skrzynie i biedują, że niema dobrego, jedynego tych skarbów dziedzica.
Królewic na swoim koniu, kocem odziany, cichuteczko siedział.
A tu wychodzi stary żołnierz i zaczyna go chwalić i zaczyna wyrzekać, że już swojego młodego pana nigdy nie obaczy.
Królewic na swoim koniu, kocem odziany, cichuteczko siedział.