Strona:Narcyza Żmichowska - Prządki.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dać mogłeś, a ja przecie weselszy nie jestem. Oto lepiej odbierz wszystko, a mnie pozwól, niech sobie w świat pójdę, bo mnie tu strasznie ciężko, nudno.
Król, słysząc tę mowę, załamał ręce i byłby płakał może, ale wy wiecie, że Bóg daje królom takie oczy, co nigdy nie płaczą, i takie usta, co się wiecznie śmieją.
— Mój synu — rzekł do królewica — przez Boga namyśl się, co tobie jest w głowie? Tu ci przecież najlepiej, tu wygodnie, tu ciepło, stoły suto zastawne, a dyamentów, jak kamieni w polu.
Lecz królewic ciągle odpowiadał:
— Tu mnie strasznie ciężko, nudno! Pozwól, ojcze, niech w świat pójdę, niech zobaczę, jak to może być głodno, kiedy chleba niema. Pozwól, ojcze, może ja też gdzie do piękniejszego trafię królestwa, gdzieby ludzie nie umierali — bo cóż to wszystko znaczy, co my tutaj mamy: przyjdzie śmierć kościana i wszystko jej, nie nasze będzie.
Tak długo, długo prosił królewic, że aż nakoniec musiał mu król pozwolić według tej dziwnej chęci działać. Dał na drogę synowi przepysznego konia, worek pełny dukatów i starego sługę żołnierza, który niegdyś królewskie dziecko na swoich rękach wypiastował.
Piękna księżniczka stała w oknie, a udawała, że niby płacze za wyjeżdżającym kochankiem.
Król najkosztowniejsze swoje skarby wyniósł przed próg domu, ażeby ich widokiem przywabić oddalającego się syna; nic nie pomogło. Ruszył królewic z przed ojcowskiego zamku, aż go taki