Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to, że wyższą od nich edukację przyjęła. Ach ta edukacja nieszczęśliwa, iluż to jej narobiła nieprzyjaciół! czemże jednak miała sobie życie zapełnić, czem brak wszelkich uczuć rodzinnych wynagrodzić?...
Wuj Kazimierz uwierzył każdemu słowu; nazajutrz prosił swej matki, żeby pojechała uroczyście go państwu Staszewskim oświadczyć, sam list z prośbą o rękę wnuczki do dziadka napisał i nic o żadnych zmianach w urządzeniu domowem nie myślał, tak był pewny, że panna Malwina za tem jedynie tęskni, by się z gromadką jego ukochanych połączyć. Kiedy mu nasza mama uwagi swoje w tym względzie czyniła i niemożliwość, takiego wspólnego osadnictwa przedstawiała, nawet mówić sobie o tem nie dał; dowodził, że gdyby nie miał matki i siostry z dwojgiem dzieci obok siebie, toby panna Malwina nigdy za niego nie poszła.
Istotnie, sam był o tem mocno przekonany. Babuni jednak i naszej mamy przekonać nie mógł. Obydwie się cieszyły jego ożenieniem, ale do narzeczonej nie czuły jakość dość serdecznego pociągu. Pierwsza z nich, zaraz po powrocie od państwa Staszewskich z pomyślną odpowiedzią, wezwała córkę i syna do narady i gotowy dalszego układu plan im przedstawiła.
— Ty z żoną zostaniesz w Mielinku; ja z Teklunią zamieszkam w Warszawie; sam wiesz najlepiej o tem, że Teklunia nie odebrała równego z Joasią posagu; teraz, gdy głów do podziału ubyło, jednej i drugiej więcejby się może należało, ale to już między sobą po mojej śmierci rozpatrzycie; teraz chcę tylko dla Tekluni sumę trzydziestu tysięcy na Mielinku zabezpieczyć. Póki nie będziesz mógł jej zebrać, póty siostrze tysiąc pięćset złotych płacić będziesz. Ja z mojego dożywocia ustąpię i zawaruję sobie tylko trzy tysiące rocznego dochodu.