Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dwabnych sukienek, co też nakoniec dość łaskawie przyjęłam.
— Teraz na ciebie kolej — mówiła do mnie mama spodziewam się czegoś bardzo pięknego.
— Bo ja też coś bardzo pięknego dla mamy wynalazłam — z pewną dumą odezwałam się na wyrażone życzenie. — Oto jest anioł biało ubrany, z koroną w jednej, a z jakąś zieloną w drugiej ręce gałązką. Wszak prawda, mamo, że śliczny ten anioł?
Mama popatrzyła przez chwilę na niego, smutna myśl widać przez głowę jej przebiegła — ach! ta sama zapewne, która i mnie tak często później ze wspomnieniem tej chwili wracała — nie wyraziła jej przecież, tylko mnie w czoło pocałowała i po krótkiem milczeniu:
— A Józiowi? — rzekła tylko.
— Józio może sobie weźmie tego psa ogromnego, co z pod śniegu czyjąś głowę odgrzebuje. A może woli rycerza w żelaznej zbroi, a może pałac z wieżyczkami? Tylko że pałac od psa i rycerza daleko jej mniejszy.
W przystępie szlachetnej hojności byłabym wszystko, co mnie samej się podobało, Józiowi przekazała; on też nie sam odrazu, ale z pomocą mamy dopiero za psem się oświadczył.
— Bo ci rycerze — jak mu przedstawiała — w swoich żelaznych zbrojach o tem myśleli jedynie, żeby ludzi zabijać, ranić, brać do niewoli; a pies z góry Ś-go Bernarda ocala życie podróżnikowi. — I zaraz opowiedziała nam różne ciekawe szczegóły o tem zmyślnem zwierzęciu, o zakonnikach, którzy się niem posługują, o górach, o Szwajcarji; w przypuszczeniu wystawiła, coby to ze mną się działo, gdyby śnieżna zawieja naszego Józia tak gdzie pochłonęła; aż pod urokiem jej słowa wszystkie czarne i błękitne djabełki pierzchnęły daleko, a w ser-