Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

te drogi, toby mi kto mógł przyciąć potem, że mężczyźni z rodu Kalińskich kradzione tylko żony miewają.
Śmiać się zaczęto; wszystkim się zdawało, że pan Jan żartuje, a pan Jan szczerze myślał to, co mówił; nie chciało mu się żenić, nie chciało mu się w awantury, może w pojedynki zaplątywać; słuchał bardzo spokojnie, jak pan Florjan o wyprawie do chorążostwa rozprawiał, kogo on tam na swaty z sobą weźmie, jak się ojcu przedstawi, jak macochę podejdzie, jeśli mu panny nie zechcą ukazać. Pan Jan życzył mu szczęśliwego powodzenia, a jednak smutno i kwaśno mu było. Tak serdecznie tej biednej, prześladowanej pasierbicy żałował.
Wypadki tymczasem dziwny obrót wzięły.
Po wyjeździe starościca piekło zawichrzyło całą rodziną Siekierskich. Pani najpierwej męża wyłajała, że śmiał przy obcym człowieku utrzymywać, jakoby nic złego nie zrobił ten gagatek jego, ta chytra, przebiegła dziewczyna, ta Ewa bezwstydnica...
Tu przypadła litanja różnych przymiotników i rzeczowników, do wypisania czarnym atramentem na białym papierze wcale się nie nadająca.
— Jeśli mi jej — groziła — natychmiast z domu nie wywieziesz, to popamiętasz moje słowa; choćbyś konał, ani kropli kawy ci nie podam, ani na jeden niuch tabaki grosza ode mnie nie dostaniesz.
— Serdeńko! gdzież ja mam ją wywozić? — submitował się staruszek.
— Gdzie? alboż to niema u nas dosyć klasztorów w kraju?
— A kiedy ona nie chce.
— Od czegóż ty ojcem jesteś, niedołęgo? Hej! zawołać mi tu panny Ewy — krzyknęła przez drzwi do sieni.