Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

hałby się może opornej żony gwałtem, choćby na ręku do wzywającego męża zanieść, ale teraz słońce faworów gasło, nie przewidywał, co dalej się stanie, więc się w milczeniu oddalił.
Przez parę dni następnych, różne jeszcze z tem samem orędziem przychodziły poselstwa; każdemu z nich Dosia tąż samą dawała odprawę:
— Ja się boję, nie pójdę.
Gdy chciano syna do ojca prowadzić, jeszcze silniej się temu sprzeciwiała:
— Nie puszczę go, on tam niepotrzebny.
Aż nakoniec ksiądz dyrektor z surowem napomnieniem do niej przyszedł:
— Wolno pani starościnie robić, co się jej podoba, sama będzie przed Panem Bogiem odpowiedzialną, ale nie wolno jej sumienia dziecka swego tak strasznym grzechem obciążać, by się do umierającego ojca z ostatniem pożegnaniem nie zbliżył. Jest przecież w tych latach, że mu za ekskuzę nie stanie ani na tym świecie przed ludźmi, ani na tamtym przed sądem ostatecznym, zbyteczna troskliwość matki, a choćby jej rozkaz wyraźny.
Kończąc te słowa, wziął chłopca za rękę i udał się z nim do pokoju chorego.
Tam już wszystkie przygotowania do ostatnich religijnych obrzędów poczyniono: dwie zapalone gromnice i oleje święte stały na stole, białym obrusem przykrytym, proboszcz miejscowy, w komży i stule czytał głośno łacińskie za konających modlitwy; we drzwiach komnaty na rozcież otwartych klęczała gromadka wiejskich ludzi i domowników, odgłosem dzwonka zwołanych. Jasio chciał także przy nich uklęknąć, lecz ksiądz dyrektor mocnem szarpnięciem pociągnął go i tuż przy łóżku na kolana rzucił. Jedyne wrażenie, jakie siedmnastoletni chłopak